Klaus Bachmann, niemiecki dziennikarz który pracuje w Polsce i od czasu do czasu publikuje w Gazecie Wyborczej, pisał świetny artykuł o inflacji dyskryminacji i prześladowania.
Podobnie jak ja zauważył:
W życiu bym nie wpadł na to, by tłumaczyć mandat od polskiego policjanta uprzedzeniami wobec mnie jako obcokrajowca. Mam płacić, bo naruszyłem przepisy. Jestem karany za wykroczenia, a nie za pochodzenie.
To wszystko jest oczywiste, jednak ostatnie dni pokazały, że nie dla wszystkich. Bardzo małej grupie polskich rodziców, którzy przegrali sprawy o opiekę nad dziećmi przed niemieckimi sądami, udało się zaangażować w walkę MSZ i dyplomatów obu krajów, twierdząc, że niekorzystne dla nich decyzje to dyskryminacja na tle narodowościowym. Znany polityk wdał się w kłótnię w samolocie, a kiedy został ukarany, twierdził, że powodem nie było jego wykroczenie, lecz to, że jest Polakiem. Niemal równie znany publicysta twierdzi, że powodem odmowy wszczęcia jego przewodu habilitacyjnego nie jest zbyt mały dorobek naukowy, lecz jego poglądy polityczne.
Konkluzja prosta:
Dziś bohaterów już nie ma, a bycie ofiarą zapewnia sympatię opinii publicznej. Dlatego dziś mamy taką inflację ofiar. To nie znaczy, że ludzie o innym pochodzeniu i innych poglądach są dziś bardziej prześladowani niż kiedyś. To znaczy tylko, że kreowanie się na ofiarę dyskryminacji dziś zapewnia więcej poklasku niż kiedyś.
Dlatego nie ważne jest, ze pozostali polscy pasażerowie na pokładzie samolotu Lufthansy mogli bez przeszkód i rzekomej dyskryminacji dalej polecić, ba: nawet klaskali. I dlatego zapominamy czasami, ze w Niemczech istnieje tysiecy polsko-niemieckich małżeństw, w tym rowniez rozwiedzionych, którym dziwnym trafem nikt nie zabraniał mówić ze swoim potomstwem po polsku.